Wróć

22 lutego 2022

Joanna Kurowska. To ja, Kaszubka....

Od książki „Każdy dzień jest cudem”, która ukazała się właśnie na rynku, trudno się oderwać. To wywiad -rzeka, który z Joanną Kurowską przeprowadza znana dziennikarka, Kamila Drecka.

Aktorka okazała się fantastyczną rozmówczynią: inteligentną, błyskotliwą, z niesamowitym poczuciem humoru. To sprawia, że jej szczerze opowiedziane losy, barwne i niestety często naznaczane tragediami, przyjmujemy z wielkim wzruszeniem, ale i uśmiechem. Wreszcie można zrozumieć skąd w niej tyle mocy, by udźwignąć śmierć dziecka, męża, rodziców i jedynej siostry, a przy tym wciąż zachować wielką radość życia. Widzimy Joannę Kurowską w pełnej krasie. Wrażliwą i twardą. Czułą ale konkretną. Dobrą lecz pamiętliwą. Subtelną i zarazem waleczną. Po prostu silną Kaszubkę, co aktorka podkreśla od dawna, a co nigdy nie wybrzmiało tak mocno.

Życie ją doświadczyło, ale stara się szukać w nim pogodnych stron.

- Myślę, że bycie Kaszubką miało wpływ na moje życie. Kaszubi są mocni. Pewnie dzięki temu, że tam się urodziłam i wychowałam, nabrałam siły w życiu. Tam nie ma rzeczy niemożliwych. Kaszuby to moje ramy.- podkreśla. - Niedawno Filip Bajon nakręcił film Kamerdyner, którego akcja toczy się na Kaszubach. Byłam zdumiona, że nie zaproponował mi roli, komuś, kto ma kaszubskość we krwi. Tego nie można się nauczyć, i nie chodzi tylko o język. Bycie Kaszubem to sposób na życie, to mentalność. Jestem wiarygodna, bo pochodzę z Kaszub, tam się urodziłam, mówię po kaszubsku i rozpoznaję Kaszubów. Gdy natomiast biorą kogoś, kto udaje, że jest z Kaszub i że mówi tym językiem, wydaje mi się to dziwne – stwierdza.

Na Kaszubach wiatr najpiękniej plącze jej włosy.

Zwiedziła cały świat, ale najlepiej odpoczywa nad polskim morzem. Choć piasek nie jest tu biały jak w Cancun, woda nie jest tak atramentowa jak na Santorini, a pogoda lubi płatać figle, to jak mówi- wiatr nigdzie tak pięknie nie plącze jej włosów, jak na ukochanych Kaszubach. Do dziś pamięta smak poziomek, zrywanych prosto z krzaka w dziadkowym ogrodzie, ale i zapach wypastowanych podłóg, które kojarzą jej się z rodzinnym domem. Mama jak typowa Kaszubka lubiła wzorowy porządek. - Ja też źle się czuję mając w domu bałagan. Brakuje mi wtedy poczucia bezpieczeństwa. Ta kaszubskość mnie męczy. Nie zasnę póki nie umyję i nie wysuszę wszystkich brudnych naczyń. To jest po prostu kaszubskie przekleństwo – Joanna Kurowska mówiła czasem w wywiadach o tym, co ją ukształtowało, ale tak naprawdę dopiero po lekturze książki widać, że nie wszystko co wiąże się z jej dzieciństwem i tradycją kultury, w której się wychowała, było dla niej dobre, a nawet, że potrzebowała wieloletniej terapii, by zrozumieć co faktycznie było przekleństwem, a co jednak wartością.

Nie ogląda się za siebie, idzie do przodu, bo tylko w drodze człowiek się rozwija.

- U Kaszubów szczególnie, jest mocno zakorzenione przeświadczenie o świętości matki. Stwierdzenie,że matki się nie kochało albo matka była niedobra, wiąże się ze strasznym ostracyzmem społecznym, Nie wolno pewnych wartości kalać – to jest kaszubskie, ale to jest też polskie - wyznaje aktorka, która nieraz dawała do zrozumienia, że jako dziecko czuła się przez matkę odrzucana, co pozostawiło w niej ślad na całe życie - Siostra, bogata w mądrość, pokazywała siedemdziesiąt dyplomów. Pierwsze miejsce w konkursie z angielskiego, pierwsze miejsce w konkursie takim i takim. Ja miałam pierwsze miejsca w łapaniu nie wiem czego, w skoku o tyczce, w skoku w dal… Żadnych intelektualnych dokonań, tylko wyczyny sportowe, ale takie byle jakie… Zawsze się słyszało: Hania to ma dyplomy, Hania się nauczyła, Hania, powiedz inwokację z pamięci. „A ja co mam zrobić?” – pytałam. „Szpagat zrób”. Role zostały więc wyraźnie podzielone. Dopiero na terapii usłyszałam: „Pani Asiu, pani jest bardzo inteligentna, tylko pani nie wierzy w siebie”. Kiedy Hania dostała się na psychologię na Uniwersytecie Gdańskim, powiedziałam: „Mamo, a ja będę fryzjerką”. Na co usłyszałam: „No to fajnie, będę miała włosy zrobione”. Tak jakby do głowy jej nie przyszło, że to dziecko może mieć bardziej szalone marzenia. Nie miałam wsparcia, a role zostały rozdane – czytamy. Wrażliwa dusza Joasi cierpiała. Nie rozumiała, że matka i ojciec też muszą uporać się ze swoim bólem.

Chętnie wraca w rodzinne strony, choć nie wszystkie wspomnienia z dzieciństwa są radosne.

Zmarł ich syn, młodszy brat Joasi , a starsza o rok Hania, ledwo wyzdrowiała po operacji rozlanego wyrostka robaczkowego. Rodzice doświadczeni stratą syna i ciężką chorobą córki, całą swoją uwagę skupiali na Hani, która cudem uniknęła śmierci. - Ona była ta mądra, a ja ta ładna.Dziecko, które stara się o akceptację i miłość rodziców, dopasowuje się do ich oczekiwań. I jeśli przez lata wmawia mu się, że jest wyłącznie ładne, lecz głupsze, to popada w kompleksy. Dlatego nigdy w życiu nie miałam problemu ze swoim wyglądem. Natomiast zawsze wątpiłam w swoje możliwości intelektualne. W głębi duszy jestem nadwrażliwą i przestraszoną dziewczynką – zwierzyła się kiedyś w wywiadzie. Ale jak się okazało i twardą Kaszubką, która potrafi walczyć o swoje. - Pojechałam autostopem na egzaminy do Łodzi, w szpilkach, w spódnicy z pieluchy i plecakiem . Wyglądałam dziwnie, ale nie przejmowałam się wtedy tym zbytnio, miałam cel, pasję i 40 złotych w kieszeni. Nie obejrzałam się za siebie ani razu. Zdałam z drugą lokatą do łódzkiej Filmówki i od tej pory idę do przodu, nie przystaję w miejscu, staram się rozwijać - wyznaje. Na studiach, choć uczyła się znakomicie, by dostawać stypendium – czuła się outsiderem.. - Nie byłam szczęśliwa. Na Kaszubach wszyscy mówią to, co myślą. Kaszubi są prawi, a sprawy są proste. W Łodzi nic nie było uporządkowane. Nie wiedziałam, czy ktoś mówi prawdę, czy kłamie. – wspomina.

Joanna Kurowska jest wrażliwą artystką, ale i silną Kaszubką.

Gdy przeniosła się do Warszawy i wyszła za mąż za dziennikarza sportowego Grzegorza Świątkiewicza jej życie zaczęło płynąć spokojnym nurtem. Na co dzień zaradna, towarzyska i zawsze uśmiechnięta – jawiła się innym jako osoba beztroska i szczęśliwa żona i matka. I tak było, ale do czasu… Zanim urodziła się Zosia, jedno dziecko zmarło. Potem w zaciszu swego domu dźwigała ciężar choroby męża. Nie skarżyła się, po kaszubsku nie ma zwyczaju obnosić się z problemami. Na scenie -wulkan energii, bawiła widzów do łez, ale gdy wracała do domu- czuła się bezsilna i samotna. Kiedy Grzegorz Świątkiewicz odebrał sobie życie, dla wielu było to szokiem. Dla Joanny Kurowskiej – kolejnym etapem cierpienia. Potem lawinowo następowały po sobie kolejne tragedie, z których ktoś inny mógłby się nie podnieść. - Ból jest częścią życia. Żeby być szczęśliwym, trzeba się cieszyć dniem , który trwa, nawet jeśli obok radości przynosi zmartwienia, bo przecież nigdy nie jest tylko dobrze albo źle. Umiem przystanąć i docenić to, co mam, wesołość w dużym stopniu wypracowałam. Prześmiewam życie, żeby nie bolało. To jest taka moja tarcza ochronna-wyznała niedawno. Dopiero po lekturze książki widać, jak wiele musiała przepracować, by znaleźć się w tym punkcie życia, w którym dziś jest.

Książka, w której Joanna Kurowska opowiada Kamili Dreckiej o swoim życiu, zatytułowana " Każdy dzień jest cudem", jest hitem wydawniczym.

Zobacz również

Wszystkie gorące tematy zebrane w jednym miejscu